Dlaczego nie powstanie Baobab w Zamościu? A powinien?
W środę, 17 kwietnia w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej odbyło się spotkanie dla organizacji społecznych poświęcone programowi Funduszu Azylu i Migracji, który ma posłużyć w Polsce do stworzenia sieci Centrów Integracji Cudzoziemców. Ma ich w najbliższym półroczu powstać 49 — w każdym dawnym mieście wojewódzkim.
Wśród działań obligatoryjnie prowadzonych w CIC mają być: nauka języka polskiego jako obcego, punkt informacyjno-doradczy, pomoc psychologiczna, kurs adaptacyjno-orientacyjny oraz szereg działań wspierających prawne aspekty funkcjonowania w Polsce.
Konkursem na prowadzenie CICów zawiadują marszałkowie. To oni w najbliższych tygodniach będą w ramach konkursu dobierali sobie partnerów, bo jak podkreślają sami pomysłodawcy CICów „cudzoziemcy bardziej ufają organizacjom niż instytucjom państwowym”. Tam, gdzie istnieją centra integracji „zaleca się próbę współpracy”.
CICe to taki państwowy walec próbujący na szybko, równomiernie rozwiązać palący problem. Co więcej — CIC to strategia integracyjna bez strategii, centralnie narzucony lokalny kreator polityki społecznej.
Spotkanie w ministerstwie nie było, wbrew naszym przypuszczeniom, spotkaniem konsultacyjnym, a informacyjnym jedynie. Machina ruszyła.
Jak łatwo zauważyć i co wskazywaliśmy podczas spotkania, cały proces zawiera wiele wad, w tym te najważniejsze: nie poprzedziła go żadna diagnoza ani analiza sytuacji lokalnej, na żadnym też etapie władza nie konsultowała pomysłu powołania CICów z organizacjami społecznymi, choć to one przez lata — ha! od ponad 20 lat — kreują, modelują, prowadzą i ewaluują działania wspierające recepcję, adaptację i integrację migrantów i uchodźców w Polsce. Wbrew wypowiadanym intencjom, FAMI nie wesprze lokalnych organizacji i ich pracy, o których w dużych superlatywach wypowiadała się na spotkaniu zarówno ministra Kinga Gajewska jak i dyrektor Bartłomiej Potocki. Wręcz przeciwnie — zmarginalizuje ich pracę i wypracowane, często wespół z samorządami rozwiązania. W niedługiej perspektywie CICe stworzą dwa alternatywne systemy – ten ministerialny i ten samorządowy, gminny.
24 lutego 2022 roku państwo nas opuściło (opuściło nas dawniej, opuściło nas w sierpniu 2021 roku, kiedy z zapałem stawiało płot z concertiny i zastraszało aktywistki, a wcześniej w pandemii, kiedy próbowaliśmy pomagać błąkającym się po pustych ulicach migrantom, a wcześniej w 2017 roku, kiedy zablokowano środki UE próbując zagłodzić organizacje… mogłabym tak cofać się do 2005 roku). I w tym opuszczeniu trwaliśmy wykonując nadludzką pracę za to państwo.
Dziś to państwo uprzejmie nas informuje, że będzie nam organizowało Centra Integracji Cudzoziemców i że łaskawie nas do tego procesu doprosi. Bynajmniej nie jako liderów, ekspertów i praktyków, a jedynie partnerów marszałków województw. Chętnie nam odda pracę, którą i tak wykonujemy, ale w formacie już własnym. Dobrym? Lepszym? Odpowiadającym na problemy i wyzwania lokalne? Nie. W formacie przypadkowym, bynajmniej nie bazującym ani na diagnozie, ani na inwentaryzacji zasobów, a już najmniej na zastanej rzeczywistości 26 miesięcy od początku wojny, 10 lat od momentu, kiedy z państwa emigracyjnego stawaliśmy się w ekspresowym tempie państwem imigracyjnym. Państwo mówi naszej ekspertyzie „do widzenia”. W zamian proponuje centra, których osią ma być bardzo luźna wariacja portugalskiego modelu „one stop shop”.
Tak się akurat składa, że jestem wystarczająco stara i wystarczająco długo w tej robocie, że wiem doskonale, kto, kiedy i skąd ten pomysł przywiózł, ba — byłam na tej samej wizycie studyjnej lata temu z pracownikami ministerstwa! Odwiedziliśmy ten sam lizboński one stop shop i chórem stwierdziliśmy, że to pomysł dobry, ale nie dla Polski, że musimy dla Polski wymyślić model własny, bardziej skrojony pod naszą administrację (sic!), nasze potrzeby, słowem stworzyć własne rozwiązania.
To było 10 lat temu. A teraz „Abra kadabra!” — ministerstwo z worka za uszy wyciąga one stop shop (może ktoś mógłby ich w ramach wizyty studyjnej gdzieś indziej zabrać?) — punkt gromadzący usługi administracji publicznej w jednym miejscu. Jakie usługi? Złożenie wniosku pobytowego? Wydawanie kart? Zaświadczeń o niezaleganiu z podatkami w Polsce? Punkt poboru opłat skarbowych…? A może posadzi strażnika granicznego, który od ręki będzie ogarniał wnioski o zmianę statusu? Kogoś z ZUS? A może tylko meldunki?
Wybieramy co chcemy? Czy co możemy? Kto będzie tę administrację do tego skłaniał? Partnerska organizacja? Marszałek? A może wojewoda? A jak nie cechą, bo ich system ochrony danych, spece od sieci internetowych, wydziały organizacji urzędu nie wydadzą zgody? Czy system referowania wchodzi w grę? Na jakiej podstawie będą przekazywane dane osobowe?
To nie są złośliwe pytania. To są pytania, na które tworząc baobab musieliśmy znaleźć odpowiedzi. Ba, podpisać umowy, wdrożyć standardy, zadbać o jakość. Dobrze wpasować się w konstelację lokalnych rozwiązań i wymogów prawnych. Budowanie sieci zaufania z lokalnymi instytucjami, organizacjami, partnerami zajęło nam 10 lat. Dziś mam wrażenie, mamy dobrze dograny system referowania spraw, ścieżki szybkiego reagowania, monitoring. Działa synergia bez centralizacji.
Pod latach doświadczeń i testowania różnych modeli wiemy, że warto zmieniać system nie poprzez przestawianie krzesła, ale czyniąc go bardziej „user friendly”. Bo przecież ideą nie jest to, gdzie osoba załatwi sprawę, ale żeby było to z poszanowaniem godności, dbałością o terminy, zrozumiałą informacją zwrotną. Aranżacja usług nie zmieni tych kluczowych problemów, z którymi dziś mierzą się osoby migranckie i uchodźcze.
Ale co ja tam wiem. W końcu nikt mnie o zdanie nie pyta. Wiem, że państwo zrobi po swojemu, mimo wszystko. I wyda na to furę publicznych, przepraszam unijnych, bo one za publiczne nie są uważane, pieniędzy. I postawi alternatywny do już istniejącego system. Zamiast nas w końcu wesprzeć, CIC stanie z nami do rywalizacji na pewno w takich miastach jak Warszawa, Wrocław, Poznań czy Lublin właśnie. Bo jak patrzę na ten konkurs to wiem, że baobab nigdy nie będzie CICem. Z powodów politycznych i logistycznych — wygrany będzie odpowiedzialny za cztery CICe w Lubelskiem.
A zatem, czy powstanie CIC Baobab w Zamościu? Nie. Nie chciałabym, aby Homo Faber był spadochroniarzem, który ustawia działania integracyjne dla mieszkańców Zamościa. Nie po tym, co wydarzyło się w Polsce (i Zamościu) po 24 lutego. Byłoby to nie fair wobec wolontariackiej pracy zamościan, ich trudu ale i rozwiązań, które wprowadzali. Ktoś o tym wie? Zbadał to? Zapytał, czego dziś Zamość potrzebuje? Albo Chełm? Biała Podlaska? Lublin? Bo może nie CICa…
Wymóg, aby dziś Homo Faber prowadziło Baobab plus trzy inne lokalizacje, jest niewyobrażalnym. Sam Baobab jest gigantycznym przedsięwzięciem logistycznym, pochłaniającym masę pracy. Ale też nie uważam, aby hegemonia jednej organizacji była właściwym rozwiązaniem. Wręcz przeciwnie, hegemonia jest najgorszym z rozwiązań. A obawiam się, że to właśnie nas czeka.
A może czeka nas nic? Może coś tam gdzieś powstanie bez istotnej wartości. Takie projekty też już widziałam, przejedzoną na puste etaty kasę, fasadowe działania pod odpowiednio powieszoną tabliczką informacyjną. I osobą w okienku, która sprawnie wydaje ulotki organizacji społecznych, które „z pewnością pomogą”.
Tymczasem ja zabieram się za ustawianie kalendarza kolejnych spotkań wokół miejskiej polityki integracji dla Lublina. I będę was zapraszać, bo wy wiecie najlepiej, czego wam trzeba.
Ania Dąbrowska,
Homo Faber
Konsorcjum migracyjne